Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z innych ust uważałbym to za ostrą przymówkę.
— W istocie wyraziłem się niepobłażająco, ale słów moich nie cofam...
— A ja je znoszę... przerwał Szymbor grzecznie.
— Powtarzam panu, iż my w tym związku szczęścia nie widzimy... dodał stary...
— Nie mogę się o to sprzeczać, zawołał Szymbor, chociaż mógłbym coś za sobą powiedzieć. Podobne przedwczesne, wieszcze poglądy na przyszłość dyktuje serce, argumentami ich zbijać nie podobna. Zatem nie pozostaje mi tylko się odwołać do przyszłości i czekać. — Skłonił się.
Dziad za odchodzącym postąpił kilka kroków i dodał w sposób bardzo grzeczny prośbę, aby starań nadaremnych chciał poprzestać — i wyrzekł się wszelkiej nadziei.
— Nadziei! nigdy, zawołał gość — należę do tych ludzi, którzy mają wolą niezłomną, wytrwałość niezmożoną, cierpliwość niewyczerpaną... i to czego pragną... osiągnąć muszą.
Dziad już się był zarumienił i przyszłoby może do żywszych wyrazów, gdy w tej chwili niespodzianie wyrwawszy się ochmistrzyni wbiegła na ganek Justysia, z rozpuszczonemi włosami, z zała-