Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

który wyznaczał miejsca i wprowadzał gości, ani jak daleko od niego był Szymbor. Wśród wrzawy myśliwskiej oba jakoś naraz znikli. Wypadki tego dnia mimo badań najtroskliwszych pozostały okryte tajemnicą... Wedle zeznań świadków Apollinary zjawił się pod koniec polowania blady, niespokojny... narzekając na znużenie i niepowodzenie, kazał sobie podać konia i nie wracając już do Zarębia wprost z lasu udał się do domu.
Myśliwi pod wieczór zebrawszy się czekali długo na gospodarza, o którym nikt nic nie wiedział, od rana... Ze zbliżającą się nocą coraz niespokojniejsi ludzie rozbiegli się jedni szukając go we dworze, gdzie się nie pokazał, drudzy poszli w las szukać, bo myśleli że osłabł lub zabłądził... Nareszcie późno już bardzo jeden ze strzelców znalazł go leżącego pod krzakiem... okrwawionego, bez ducha już, z piersią przestrzeloną... w położeniu takiem jakby sam na sobie popełnił samobójstwo...
Dano natychmiast znać Dziadowi, nieszczęśliwej żonie... zbiegły się tłumy, posłano i po Szymbora, który późno dość nadbiegł przestraszony, drżący... bezmowny.
Mimo pozorów samobójstwa, wypadek był niezrozumiały dla tych co znali bliżej Stanisława