Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic osobliwego...
— A! to stare... odświętne...
— Z chęcią go przynieść każę! pośpiesznie rzekł Dziadunio.
Kobieta spojrzała na męża jakby z wymówką i przestrogą, na którą on nie zważając, ruszył tylko ramionami.
— A dla Justysi poziomek i kawy? nieprawdaż? dodał stary.
— Co łaska! byle jak najmniej zachodu, — o! mnie wszystko jedno.
— Pozwolicie więc, rzekł stary dobywając klucze z kieszeni... że pójdę, zadysponuję... i wracam w momencie.
To mówiąc wyszedł pośpiesznie w głąb domu... przybyłe małżeństwo które obrało sobie siedzenie na dwóch przeciwnych ganku krańcach, pozostało w milczeniu.
Szymbor wyciągnął się na ławie wygodniej, podparł, założył nogi jednę na drugą i ziewnął głośno. Pani spoglądała po okolicy z jakimś smutkiem rzewnym, a po chwilce ozwała się cicho.
— Że też ty Polciu, musisz zawsze coś Dziadkowi zrobić na przekór, wiesz jak starego wina