Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

mina czasy. — Wiem ja że mojej nikt nie poszanuje pamięci, ale cóż ludzkiego wiecznem być może?
— Mój Dziaduniu — któżby śmiał? przrwała Justyna zmięszana.
Stary głową potrząsł, ramionami ruszył, uśmiechnął się półszydersko, i zwrócił gwałtownie mowę od draźliwego przedmiotu.
— Ale mi nie mówicie... czy niema tam co na świecie nowego?
— U nas Dziaduniu dobrodzieju, ozwał się mężczyzna poprawiając na ławce — cisza i spokój błogi! Słychać tylko turkot wodnego młyna pod dworem, czasem trochę wrzasku we wsi i przyjemne ryki bydła powracającego z pola a skrzypienie wrót które mu otwierają... dla rozmaitości niekiedy solo beczącej owcy lub kwik fantastyczny enharmoniczny nierogacizny... Zwykłe to wiejskie koncerta... których — ja — szczerze wyznam, nie jestem zbyt wielkim miłośnikiem.
— A masz waćpan racyą, — odparł najmniejszego nie okazując wzruszenia Dziadunio — w mieście jest daleko przyjemniej.. turkot powozów na bruku, bicie we dzwony, tłuczenie w bębny, świsty,