Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

nie odzyskam to może ktoś po mnie, komu się bardzo przydać mogą.
— Niechże nas pan Szambelan o to nie posądza, abyśmy czyhać mieli.
— A! nie, was nie! przerwał Dziad — wy życiem szafujecie, jakbyście się po nikim już nic nie spodziewali, ale uchowajże Boże nieszczęścia jakiego... I zamilkł nagle, spoglądając na Szymbora.
Zresztą dodał, są pewne w familiach fatalizmy... od wielu pokoleń u nas kobiety prawie zawsze przeżywały mężów. Masz dowód na tej nieszczęśliwej Halinie. Ktoby się mógł spodziewać, że Stanisław... i jeszcze w taki nieodgadnięty sposób skończy.
Szymbor pobladł gniewnie.
— Są fatalizmy, kończył Dziadunio... jednego zabija szał... przypadek... drugiego samo życie... wewnętrzna zgryzota...
I znowu na siebie spojrzeli.
— Nigdy nie doświadczałeś co to walka z sumieniem? mówił dalej niby obojętnie.
— A Dziadunio?
— Ja — owszem, miałem wiele przygód w życiu, wiele popełniłem błędów... i pókim się z nich nie oczyścił...