życzania... macie doświadczenie i wprawę. Możecie znaleść ubogiego naprzykład szlachcica, który dwadzieścia lat w pocie czoła dobijał się kapitaliku... uśmiechnąć się do niego, zaprosić na śniadanie, posadzić go na fotelu w salonie, utraktować panem bratem i... wydobyć ów węzełek z pod serca.
— Jak Dziadunio sobie z nas żartuje.. rzekł Szymbor.
— Czy tak nie bywało? hę? spytał stary.
— Chociażby... na raz jeden sztuka, zamruczał Apollinary.
— O! w tem się mylicie, niema stworzenia, któreby po szkodzie nawet łatwiej się oszukiwać dało nad człowieka, zwłaszcza gdy się trafia w jego słabość.
— Gdybym wiedział słabość Dziadunia dobrodzieja? uśmiechając się, spytał Szymbor.
Szambellan zmierzył go oczyma.
— Nie pytajże mnie o nię.
— Myślałem, że słabość Justysi będzie słabością Dziadka.
— Gdyby była wdową, bez opieki, ale oddawszy ją w czułe ręce takiego męża, mogęż być o los jej niespokojnym?
Rozmowę ciężką przerwał powrót Justyny.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.