na, a ja mu ją pomogę wysączyć, po podróży nic tak nie restauruje, jak stare wino węgierskie.
— A dajże mu pokój! ofuknął się Dziadek, tyś stary wyga... w niego takie wino lać to oliwy do ognia... Śliczny mi doradzca.
— Jestem logiczny w moim systemie.... niech się młody pali, aby prędzej wygorzał! Rozśmiał się Szymbor i błysnął okiem pełnem jakby zazdrosnej niechęci spoglądając na Władka uśmiechniętego serdecznie.
— Kiedyżeś przybył? jak? mów! dodał Dziadek — co robi matka? jak się ma?
— Mama trochę niedomaga, ale to nic. Kataru nieco, rzekł Władek. Ja przyleciałem dziś rano i nie mogłem wytrzymać, żeby Dziadka nie uścisnąć, ale powrócę do niej nocą.
— O! o! jak to? tylkoś się ukazał i zaraz miałbyś odjechać.
— Ale muszę.
— Co to muszę! albom to ja nie głowa familii i nie gospodarz w domu, to ci siwka zamknąć każę.
— Matka! matka kazała.
— No! no! na to poradzimy, ale dalipan, jeśli mi się zerwiesz jechać, to chyba ja z tobą!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.