zapisał — szepnął Apollinary do żony — sprytny chłopiec!!
— U nas, u mamy, kończył Władek, w Zarębiu miło też i ładnie, w Krymnie u wujaszka i ślicznie i po pańsku, ale w Rajwoli jak temu bocianowi na własnem gnieździe... Odleciawszy tylko się do niego tęskni.
Dziadek go ściskał i w uścisku coś mu szeptał śmiejąc się — i dokończył głośno.
— To dobrze, to dobrze mój chłopcze — tęskniąc do Rajwoli musisz też zatęsknić i do mnie... Wszyscy niemal tuście się pohodowali, dzieci, wnuki i ty mój jedyny prawnuczku. Dobrze jest że ci serce do miejsca przyrasta, bo nie daj Boże takich co do niczego i do nikogo przywiązać się nie umieją.
Z ukosa uderzył spojrzeniem w pana Apollinarego, który bardzo nieznacznie jakby dziękując za komplement głowę skłonił...
— Dwa razy w życiu, rzekł grzecznie, przyrasta człowiek do miejsca, w młodości i na starość, ale w wieku średnim byłoby idiotyzmem przykuć się do ciemnego kąta i obezwładnieć. Ręczę Dziaduniowi że choć Władzio teraz wita się czule z Zubrzycką i z bocianami, po pięciu dniach będzie tęsknił... nawet do Berlina... No, chybaby...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.