Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie dokończył tylko uśmiechem i wejrzeniem złośliwem.
— A! czyż do Berlina! zaprotestował Władzio. Wujaszku, do Berlina się nie tęskni, jak do wygodnej gospody... bo któż w oberży może się rozmiłować? — stolice to wielkie karawan-seraje... Przyznaję dla młodego trudno czasem w miejscu usiedzieć... wyrwałbym się... ale chyba do podróży długiej, nowych krajów, przygód, ludzi, dla niespodzianek losu... do czynniejszego życia.
— Niespodzianek! tak! tak! szeptał Apollinary... niespodzianka jest rodzaju żeńskiego... jaki to język pełen znaczenia!!
— Mój Władku, przerwał Dziadek, mówiłeś zda mi się o czynnem życiu; alboż sądzisz że na wsi i w swoim kątku czynnym być nie można?
— Prawda Dziaduniu, prawda, ale pozwolisz mi powiedzieć szczerze? to życie czynne trochę będzie podobne do żywota konia na deptaku. Młodemu potrzeba ruchu, powietrza, swobody, przygód...
— I niespodzianek rodzaju żeńskiego... wtrącił Szymbor którego nikt nie słuchał.
Stary nieco głowę zwiesił.
— A no tak, rzekł — stara bajka o gołębiach