Za kościołem św. Jana, który tak ma cudzoziemską fizjognomję, że się do niego zajść nie czuje ochoty — skręciwszy na prawo, a uszedłszy kroków niewiele, stoi ściśnięta dwiema potężniejszemi sąsiadkami kamieniczka o trzech piętrach i poddaszu. Wysunęła się w górę, jak owe sosny w lesie, gdy za gęsto rosną, smukła, dosyć jednak kształtna, znać zaraz z pozoru, że dawne lata pamięta. Nie jest ona przecież tak mała, jak się od ulicy zdaje; długie podwórza, w głąb idące i przeciągnione budowle dosyć ją czynią obszerną. — Nie było miejsca na szeroką od przodu bramę, furta tylko dostatnia, okutemi drzwiami zamykana, prowadzi na korytarz i schody dosyć ciemne, niebardzo wygodne, ale mocno i bezpiecznie pobudowane.
Temi właśnie schodkami, pociemku, ale z widoczną znajomością miejscowości, śpieszył późnym już wieczorem, dnia 11 czerwca 1860 roku młody zdyszany chłopak... a biegł, jakby się obawiał, aby go kto nie gonił.
Minąwszy wszystkie trzy piętra, dobrał się do mniej jeszcze niż w początku wygodnych, wąskich, drabinkowatych stopni i stanął wreszcie u małych drzwiczek poddasza, których klamki począł szukać widocznie drżącą od znużenia czy uczucia ręką.
Kiedy indziej byłby ją zapewne znalazł łatwo; teraz zmieszany, szukałby może długo, gdyby wewnątrz ktoś nie otworzył i głos, wychodzący ze środka, zapytał żywo:
— No! A któż to tam?
— A! To ty! Jezu Chryste — poczęła kobieta, ze świecą stojąca we drzwiach, dosyć otyła, w jednej ręce trzymając światło, w drugiej długi różaniec — któżby się domyślił, że ty klamki nie znajdziesz?... Co ci jest?... A wieszże, która godzina?... Niedarmo tak się spóźniłeś... Franiu, moje dziecko, stało ci się co?
Tak przerywanemi witała go słowy, od stóp do głowy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.
8
J. I. KRASZEWSKI