Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.
106
J. I. KRASZEWSKI

Wojsko i rząd, co nakazał tę barbarzyńską egzekucję, byli pewni, że jeden strzał rozproszy te kupy i powściągnie.
Stało się całkiem przeciwnie — cud w dziejach prawie niesłychany. — Silni po wystrzale uczuli się słabymi, a lud męczeństwo powitał okrzykiem triumfu. Strzał ten mówił światu, że Rosja nie panowała w Polsce, tylko siłą, kulami, gwałtem.
Z całego miasta tłumy lać się na plac zaczęły; wojsko stało osłupiałe, nie wiedziało, czy dalej iść i mordować czy ustąpić. Była chwila popłochu, zwątpienia, wśród której lud Warszawy pochwycił należne jego bohaterstwu zwycięstwo. W tej grupie, gdzie stał Franek, dały się słyszeć krzyki. Kilku ludzi padło. Natychmiast tłum porwał okrwawione ciała i poniósł je jako sztandar zwycięski. Jedni z nimi biegli do Towarzystwa Rolniczego, które przy odgłosie strzałów ratowało życie, cum omni formalitate zamykało posiedzenie, zapieczętowane krwią kilku gorętszych członków stowarzyszenia; drudzy obnażone trupy z rozdartemi piersiami nieśli po mieście.
Moskwa słupiała. — Potrzeba było wymordować wszystkich, albo ustąpić. — Gorczakow zmieszany cofnął się przed odpowiedzialnością rzezi — wolał się uznać słabym i winnym.
Było to przyznanie wyższości męczeńskiego ludu, powiedzmy prawdę — szlachetne; zdradzało w nim i tych, co go otaczali, iskrę uczucia i wstydu. Następcy przeklinanego naówczas Gorczakowa i Muchanowa, doktrynerowie, którym duma zaamputowała głowy i serca — nie byli zdolni do tak ludzkiego a niepolitycznego czynu.
Warszawa krwią kilku ofiar okupiła chwilę życia, blask swobody, po wiekach niewoli.
Dzień ten opiszą kiedyś dzieje... my wrócim do naszej powieści.
W kilka godzin potem miasto pasowało się jeszcze