Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
9
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

niespokojnemi mierząc oczyma, szukając śladu, po którymby domyśleć się mogła coprędzej przygody, która opóźnienia tego była przyczyną.
Ale na twarzy młodego chłopaka i rozgorzałem jego licu widać było tylko znużenie, pośpiech i niezwykłe jakieś uczucie, w oczach zaiskrzonych błyszczące.
— Cicho, matuleńku! Cicho! Zlitujcie się, nie gniewajcie się na mnie, wytłumaczę się zaraz, ale, na miłość bożą, zamknijmy drzwi, bo nie jestem pewien, czy mnie nie gonią.
— A cóż to znów nowego! Franiu, życie moje! — z osłupieniem przerwała kobieta — Cóżeś ty... ty mógł uczynić, aby cię kto gonił i łapał... A mów! Nieszczęście chyba jakieś!
Młody chłopak upadł przy drzwiach na stołek, głowę wtył przechylił, rękę do piersi przyłożył, jakby bicie serca chciał zatamować... i nierychło potrafił się odezwać.
— Nic! Nic, matuniu, niema nieszczęścia... ale cicho! Rozpowiem wszystko, i ręczę, że się gniewać nie będziecie... Co się stało, to się dobrze stało... po bożemu... po polsku!
To mówiąc, uśmiechnął się, podnosząc oczy.
Obraz tych dwojga ludzi w chwili, gdy się rozmowa poczynała, godzien był bacznego wejrzenia: ta staruszka wylękniona, pochylona nad synem, i młodzieniec, któremu oddech żywy słowa tamował, składali w oświeceniu wieczornem pełną tajemniczości grupę.
Sprzeczność dwóch postaci dziwniejszemi czyniło ich poufałe zbliżenie. Niewiasta widocznie pochodziła z ludu, była dziecięciem ulicy, ogorzałem w pracy ciężkiej; na twarzy jej wiek, strapienia, niehamowane uczucia wyryły ślady przedwczesne starości; gdy syn jej — dziwnie wyszlachetnione miał oblicze, wypieszczoną powierzchowność, arystokratyczne rysy, wyraz poczciwy i zadumany, czoło myślami wzdęte, a postać Antinousa, ożywionego roz-