Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.
108
J. I. KRASZEWSKI

z piersi człowieka. — Nie wiem, nikt nie wie, co się stało! Chodź, panno Anno! Idźmy! Pójdziemy go szukać między trupami... Czy wiecie, kto zabity? Albo nie! Do Zamku! Do Cytadeli! Może go Moskale pochwycili... Nie wiem! A! Ja nieszczęśliwa — ja nic nie wiem.
Z załamanemi rękami Anna stała — niema przed tą wielką boleścią macierzyńską, przy której bladła jej własna rozpacz — prawie nie wierząc uszom i oczom; łzy nagle rzuciły się jej z piersi wezbranych do powiek, a z niemi okrzyk.
— O, bohater mój! I boleść nawet nie potrafiła go przykuć do łoża! Chodźmy go szukać! Chodźmy! — zawołała żywo. — Daj mi rękę, pani moja, pójdziemy razem, nic nam nie zrobią... My go musimy wynaleźć. Ale jakże on wstał? Jak potrafił wyjść! Nikt-że go nie widział, nie powstrzymał?
— Nikt! Nikt! — powtórzyła, dźwigając się, matka.
Na tę scenę rozdzierającą Federowski nadbiegł powtórnie z dołu.
— No, ktoby to był pomyślał! — zawołał. — Gdybym wiedział, byłbym go na klucz zamknął!
— Resztą sił byłby drzwi wyłamał! — odparła Anna. — Ale nic-że nie wiecie o nim?
— Nic nie wiem. Biegałem się rozpytać, nikt nie umie powiedzieć nic; widział go tylko chłopak, jak się wlókł jeszcze przed strzałem i stał, blady, pod kamienicą Malcza!
— A! Tam, gdzie tych dwóch zabito!
Kobiety zamilkły.
— Chodźmy! — przerwała matka. — Idźmy, prędzej, ja go znaleźć muszę, zobaczyć... On nie mógł umrzeć, on żyje, on się męczy, a mnie tam niema przy nim!
— I mnie! — cicho dodała Anna.