więcej daleko ofiar poległo, ale kupy ich posprzątane zostały i z kamieniem u szyi rzucone do Wisły, że rannych Moskale pochwytali do więziennych szpitali.
Jędrzejowa poczuła znowu ściskające się serce, Annie oczy zaszły płomieniami oburzenia; ale obie stężały wobec tego widoku i nie śmiały ust otworzyć. One miały jeszcze choć promyk blady nadziei, a ci, do których te zastygłe należały zwłoki: matki, ojcowie, żony, siostry... nie mieli już żadnej. Jędrzejowa, ochłonąwszy nieco, uklękła się modlić. Jakiś słuszny mężczyzna przystąpił do niej zwolna.
— Pani moja! — rzekł poważnie — nie potrzebują oni modlitwy naszej; ich tam duchy męczeńskie dla nas i kraju wyżebrzą coś w niebie.
Stara poczęła płakać, Anna była drżąca; poczuła w sobie ten zapał, który niewiasty przetwarza w bohaterki; zrozumiała w tej chwili to, czego nie mogła pojąć nigdy: że i słaba kobieta chwycić może za oręż, jak owa matka czarnogórska, co, straciwszy trzech synów, z rąk ostatniego porwała chorągiew. W głowie się jej zawracało.
Przykute do tych zwłok, których rozdarte piersi mówiły tak wiele o ojczyznie, obie kobiety stały, nie wiedząc, co z sobą począć. Nareszcie Anna trąciła staruszkę i odezwała się do niej.
— Chodźmy!... Ktoś z towarzyszów widzieć go musiał!... Chodźmy, moja pani, tobie to tylko serce krwawi.
Prawie w tejże chwili przez tłum, który całą noc około zwłok wartował, aby ich nie pochwycono, przecisnął się Młot z podwiązaną twarzą; nie postrzegł on Jędrzejowej, ale ona go gwałtem chwyciła za rękę, i głosem drżącym spytała, jak Kaina:
— Mój syn!... Mój syn... Coś zrobił z synem moim?
Blady, zmęczony, młody chłopak obejrzał się; potrzebował chwili, aby oprzytomnieć i poznać kobietę; był
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.
110
J. I. KRASZEWSKI