Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
112
J. I. KRASZEWSKI

i zapłakaną, w krześle, Anna przypadła do jej kolan, jak dziecię.
— Kochana pani! — rzekła. — Męstwa! Męstwa! I dla nas ono, kobiet, teraz jest potrzebne, konieczne, i my nie jesteśmy wyjęte od ofiary!... Franek żyje!...
— A gdzież on? Gdzie?
— Jest podobno lekko ranny; ale mówią, że go pochwycili Moskale i zawieźli do Cytadeli.
— A, Boże wielki! — krzyknęła Jędrzejowa — Oni go tam dobiją!
— Nie! W tej chwili wstyd... cud Boży w ludziach bez sromu... ogarnął ich; przez te ofiary myśmy zwycięscy; w mieście nie oni, ale delegacja miejska panuje i rządzi; władza jest w jej rękach. Jutro pójdziesz pani do nich, a oni ci syna uwolnią.
Stara milczała, szepcąc jakąś modlitwę.
— Połóż się pani, spocznij! Franek swą krwią dług ojczyźnie wypłacił, jutro go odbierzemy... Daruj, że w takiej chwili odchodzę; ale ojciec... ja muszę do domu powracać.
— O, idź, dziecko moje! Idź!... Ja nie zasnę, modlić się będę. Franek żyje... no, to jeszcze łaska Boża!
Co najśpieszniej pobiegła Anna do ojca; tu czekała ją przewidywana burza. Czapiński przerażony, rozżarty, gniewał się zarazem na Moskali i na córkę, która go opuściła; domyślał się wszystkiego, jątrzył straszliwie, czekając jej powrotu. Zaledwie się ukazała we drzwiach, wpadł na nią, rozpłomieniony gniewem.
— A to tak! O ojcu dla jakichś tam amantów, patrjotów zapominasz waćpanna!... Śliczna córka! Wśród niebezpieczeństw pierwsza myśl — jakiś tam smarkacz, a ty, stary, giń sobie w kącie! Nie poznaję mojej córki.
— Ojcze kochany! — odparła z pokorą Anna — nie chodziłam nigdzie, prócz tam, gdzie kazał obowiązek