Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.
114
J. I. KRASZEWSKI

niesłychany, podniecenie uczuć olbrzymie, bezprzykładne Takich chwil, jakie po 27 lutego nastąpiły, żadne pióro odmalować nie jest w stanie. Są to ekstazy narodów, w których one olbrzymieją. Czuł to rząd i ustąpił przed niezłomną uczucia potęgą, którejby był złamać nie mógł. W ulicach panował spokój, ale zarazem czynność nadzwyczajna; młodzież przelatywała je rozgorączkowana, triumfująca, ale poważna i pewna siebie. Porządek robiły dzieci, starsi słuchali. Ta władza nowa, której wojskiem i siłą wykonawczą był zastęp ledwo dorosłych chłopaków, tak była szanowana, jakby rozporządzała niezliczonemi pułkami.
Zaledwie zaświtało, Jędrzejowa utrzymać się nie mogła w domu. Annie towarzyszyć jej nie było wolno; powlokła się do resursy sama.
Gmach ten zmienił się był na stolicę władzy, ale władzy bez żadnych oznak, które jej zwykle towarzyszą — wyborem wyszłej z ludu i spełniającej swe posłannictwo jako święty i ciężki obowiązek. Stara owocarka łatwo się dobiła do sali, w której kilku zmęczonych nocą bezsenną ludzi siedziało u stołu: duchowny, izraelita, kupiec, obywatel.
— Panowie, ratujcie! — zawołała od progu, z wymową serca, najmniej wymownym przychodzącą z boleścią razem. — Chowacie umarłych, ocalajcie żywych! To pilniejsza jeszcze... Oddajcie mi syna! Oddajcie mi syna!
— Cóż się stało z synem pani? — spytał duchowny.
— A, panie, posłuchaj. Tyś kapłan... Ci panowie może są ojcami, pojmą... Ja mam jednego, jedynego syna. Na Starem Mieście rąbnął go żandarm; zraniony ciężko, krwi stracił ogromnie; a wczoraj zerwał się z łóżka na strzały; poleciał i ranny drugi raz... Ja nie wiem; ludzie mówią, że go do Cytadeli powlekli... Dwa razy ranny, czyż jeszcze więzić go potrzeba? Czyż jeszcze dla