nadbiegła druga dorożka od miasta z jakimiś urzędnikami Jednym z nich właśnie był ów wicemundurowy, który przy rewizji u Jędrzejowej takie dał dowody bystrości umysłu. Rzuciła się ku niemu.
— A, panie, tam jest syn mój!
— Aha! To waćpani już wiesz, gdzie jest? Łatwo się było domyśleć, że prędzej czy później musi się tu dostać.
— Dwa razy ranny!
— Szkoda, że tylko ranny — odparł bezduszny człowiek — bo pociechy z niego spodziewać się pani nie możesz.
Na te słowa odstąpiła Jędrzejowa; okrucieństwo urzędnika zamknęło jej usta. Poczuła, że prosić takiego szatana o litość byłoby występkiem.
Urzędnik poczuł także, iż zaszedł zadaleko, że w imię władzy, którą piastował, obrażając najświętsze uczucia macierzyńskie, popełnił zbrodnię obrazy ludzkości — zmieszał się.
— Jakże pani wiesz, że jest ranny? — zapytał powolniej.
Kobieta już mu nic nie odpowiedziała; pojęła, że mówić z taką istotą, było to odzywać się do ściany. — Urzędnik zawstydził się. Któż wie — może wpłynął nań stan ogólny rzeczy i myśl o tem, że naród i ból jego sam nawet rząd poszanował, zdając mu chwilową władzę, której sam nie umiał piastować.
— Ale cóżto się pani gniewasz? — rzekł widocznie skłopotany, usiłując pierwsze swe grubijaństwo opłacić. Mówże pani! Nie wiem, ale mógłbym jej przecie może coś pomóc.
Jędrzejowa spojrzała na niego z gniewem strasznym.
— Słuchaj — rzekła — ja nie wiem, ktoś ty jest, ale nic nie chcę od ciebie, nie masz serca ludzkiego, zra-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.
116
J. I. KRASZEWSKI