Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.
10
J. I. KRASZEWSKI

płomienioną jakąś ideą. Zgadnąć było łatwo, że ofiarą przedwczesnych zmarszczków kwitły rumieńcem te policzki, że ten wzrost i ta piękność i ta myśl, rozpowita w jego głowie, wykołysane zostały oddechem piersi macierzyńskiej, że to poczciwe proste kobiecisko oddało swe życie, aby dziecko uczynić królewiczem.
I był nim ten piękny jej Franek, nad którym zwieszona niespokojnie, śledziła każde jego poruszenie.
Stara Jędrzejowa wlepiła weń te oczy matki, które nawskroś przenikają do głębi i dobywają z niej ukrytych na dnie tajemnic — zlekka położyła pomarszczoną i zapracowaną swą dłoń na potem oblanem czole i westchnęła pocichu.
— Franku, serce moje, nie kłam nic przez troskliwość o mnie. — Co się stało, nie odstanie. Niech ja wiem — dla mnie tyś nie powinien mieć tajemnic. Znasz mnie, żem mężna, że zniosę wszystko, alem też godna wiedzieć wszystko.
— Moja matuniu — pieszczotliwie i łagodnie uśmiechając się, rzekł chłopak — nie mam przyczyny najmniejszej kłamać, nic złego nie zrobiłem, bądźcie spokojni... ale mi dech zabija i mówić nie mogę... aż mi wstyd takiej pieszczoty... zaraz... wszystko a wszystko opowiem.
Pierwsza izba, w której się ta scena odbywała, była obszerna dosyć; dwoje jej okien, jak zwykle na strychu, umieszczonych w wystawkach, we dnie dobrze ją oświecać musiały. Choć niska, schludna była, wybielona, przybrana nawet, ale tym starym obyczajem, który dawną wiarę i pracę robotników Chrystusowych odznacza. W izbie mieściło się gospodarstwo całe, i nabożeństwo, i pracownia, i bawialnia. Kaplice naprzód były po ścianach, przy oknach, u białego łoża matrony, nad drzwiami, na suficie nawet. Tak zdawna u nas religją przesiąkało życie, religja mieszała się do wszystkiego, a te symbole, godła, napisy,