Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.
122
J. I. KRASZEWSKI

trwała długo. Po drodze, gdy już wjechali do miasta, przechodnie, widząc tę bladą twarz, stawali, domyślając się aktora tragedji krwawej. Jeden nawet zatrzymał powóz. Był to Młot, który leciał do Cytadeli, aby tam dostać języka, a zdumiał się, zobaczywszy Franka wolnym.
— Ty... skąd?... Co?
— Z Cytadeli!
— Któż cię uwolnił?
— Nie wiem... Cierpię mocno... A, do domu, do domu! — wyjęknął chory. — Po doktora!
— A, chwała Bogu! — zawołał, już mniej na jego jęk zważając. — Ustępują, ustępują! Opamiętali się! Trzeba kuć żelazo, póki gorące... Jedź do domu, ja do Cytadeli; mam tam moich znajomych; trzeba się dowiedzieć o resztę braci. Chwała Bogu, żeś wolny!
Dorożka stanęła wreszcie pod kamienicą. Na Starem Mieście pusto było. Jędrzejowa tylko co powróciła, rozżarzona, mściwa, i padła na kolana do modlitwy, aby w sobie to uczucie niechrześcijańskie przytłumić. Czuła się zburzoną aż do niewiary.
Koło niej poczciwe dziewczę, Kasia, latała, płacząc i narzekając; nie mogła poznać swej pani; cieszyła ją, jak umiała, całowała, płakała nad nią.
— Matko Boska Częstochowska! Chyba ty uczynisz cud! — wołała stara, zalewając się łzami.
W chwili, gdy wymawiała te wyrazy, drzwi się otworzyły; dorożkarz z batogiem w ręku, w czapce na głowie wdarł się do izby.
— Czy to tu pani Jędrzejowa?
— Ano, tociem ci zapłaciła! — rzekła stara, myśląc, że pierwszy dorożkarz powrócił.
— Ale nie, moja jejmość; ja dopiero com przyjechał.
— To nie ten! — zawołała Kasia. — A co chcecie?
— Ale tu pani Jędrzejowa?