Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.
123
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

— A juścić!
— To mi pomóżcie znieść waszego chorego do izby, aby tam nie stał na zimnie!
— Jakiego chorego?... Skąd?
— Ano z Cytadeli go wiozę! Co ma być?
— Gdzież on jest?! — krzyknęły obie kobiety.
— Gdzie ma być? Kiedy mówię, że w dorożce na dole!
Jędrzejowa, jak oszalała, rzuciła się, nie słuchając więcej, wołała: Cud! Cud!
— Obie z Kasią, zostawiwszy drzwi otworem, poleciały do dorożki; a gdy twarz syna ujrzała matka stara, po tylu wzruszeniach, po takich mękach, spuściła głowę i mało nie padła z radości omdlona.
— Otóżto z temi babami! — rzekł, poskakując, dorożkarz. — Czy im nadto źle, czy im nadto dobrze, padają, gdyby muchy.
Ale wnet Jędrzejowa przyszła do siebie.
Wkrótce potem u łoża Franka siedziała matka rozjaśniona.
Tajemnicą dla niej było, kto jej syna uwolnił. Przypisywała to delegacji, ale więcej Matce Boskiej Częstochowskiej, do której ślub uczyniła pójść pieszo z dziękczynieniem. Oswobodzicielem był wyklęty.


VI.

Dnia drugiego marca, gdy Pan Bóg dał dzień wiosny i jakby zmartwychwstania po męczeństwie dla biednej Warszawy, gdy stu kilkudziesięciotysiączna jej ludność wyszła grzebać swe ofiary z taką uroczystością, jakiej nowożytne dzieje nie znają, Franek nie mógł nawet wyjrzeć oknem na ten pochód niezapomniany, co w życiu