Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.
125
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

ma z młodzieży przyszli, niosąc odłamki palm i wieńców, do łoża męczennika, aby się przed nim wylać ze swą radością, uczuciem — aby i jego ofierze oddać cześć należną.
Dnia tego rano kilka osób przysłało bezimiennie palmy, w kwiaty strojne, Frankowi; mnóstwo drobnych darów i pamiątek otaczało go. Jędrzejowa płakała, widząc, jak znajomi i nieznajomi synem się jej troszczyli, jak całe poczciwe miasto czuło z nią razem i szanowało bohaterskie męstwo jej dziecięcia.
Cała izdebka Franka na ten ranek była przystrojona, jak w święto, a wesoły promyk słońca, zakradłszy się przez szyby, igrał w niej wesoło na obrazie, który stał na sztalugach. — Franek umiał mężnie cierpieć. Na bladej jego twarzy nie znać było upadku ducha, strachu, zniecierpliwienia boleścią; był pogodnym i panem siebie — uśmiechał się, a spokój wewnętrzny promieniał na pięknem jego czole. Postrzelona noga niewiele mu dolegała może, gdy szczęściem kula nie tknęła kości, porwała tylko ścięgna i była wątpliwość, czy w niej zupełną odzyszcze władzę, ale rana szybko szła do zagojenia. Gorsze daleko było cięcie, otrzymane w rękę, głębokie i bolesne. Franek, mimo cierpienia, dla matki samej, potem dla wypróbowania w sobie siły ducha, zmagał się na wesołość i spokój.
W tym dniu tylko to rozczulenie, które ogarniało wszystkich, wyciskając łzy z oczu, oddawna od nich odwykłych, przejęło i chorego; łzy, jakiegoś uczucia nieznanego, błogiego owoce, kręciły mu się na powiekach.
Jędrzejowa rozpłomieniona co chwila podnosiła ręce do góry i powtarzała:
— Cuda Pańskie! Nigdy podobnych nie widziały oczy ludzkie: nieprzyjaciel rozbrojony cnotą naszą! U grobów jednający się ludzie, stany, wiary; zapał taki, braterstwo, pokora!... O, mój Boże, co to znaczy? Chyba koniec świata?