Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.
126
J. I. KRASZEWSKI

— To znaczy — rzekł wchodzący Młot — nie koniec świata, ale początek nowej ery.
— To znaczy — dodał za nim ksiądz Serafin — że kto z Bogiem i po bożemu, z tym Bóg. Quis ut Deus!
— Świeccy ludzie — dodał — myślicie może, iż to niema znaczenia, jakiemu świętemu jest dedykowany w kalendarzu dzień dzisiejszy? Hę? Przyznaję się wam, jam księżyna nieuczony, prosty klecha, simplex servus Dei, ale zajrzałem do rubryceli... O cudo! Święty Symplicjusz! Przyznaję się i do tego, że żywota jego nie znam, ale samo to imię już ma wielkie znaczenie. Simplex! Bądźmy prości duchem, idźmy ścieżkami prostemi, a otrzymamy zwycięstwo. Ot, co jest! Jak mówił ów kwestarz, co to wiecie...
— Tak, prości, jako gołębie, ale i chytrzy, jako węże — dodał Młot żywo, siadając przy łóżku Franka — My właśnie wobec tych ludzi, co są krzywi i przebiegli, nazbyt może gołębiami jesteśmy.
— Gołębiów jest królestwo niebieskie — westchnął Serafin.
— Ale nie ziemskie! — rozśmiał się ktoś.
— I dosyć! — przerwał trzeci. — Jak ty się tam masz, Franku?
— Ja? — rzekł chory — Widzicie, doskonale, dziś nie czuję bólu, triumf mnie uleczył.
— To twój dzień także — rzekł ksiądz. — Tamci zaofiarowali życie, a Bóg przyjął ich ofiarę, tyś dał, ale od ciebie nie wzięto... zawsze cześć i tobie taka, jak im.
— O! Mnie! Dajcież pokój! — Jak ci się zda — ciszej spytał Młota — co teraz będzie?
— Ano, to od nas zależy; nieprzyjaciel trochę się obałamucił na chwilę, ale do swej natury powróci; potrzeba wszelkich sił dobywać, aby stanowiska nie utracić.