Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.
128
J. I. KRASZEWSKI

szlachta. Mówią oni: „Pozyskajmy wprzódy lud, uzbrójmy się w siły, zaczekajmy“ — ale nie wiedzą, że, czekając, łańcuchów tylko dostoim... Trzeba iść naprzód! Bądź co bądź!
Delegacja miejska mięknie od grzeczności rządowych, słabnie od strachu o własną skórę — młodzież musi dalej pchać łódkę doli narodu.

Młodości, ty nad poziomy!

— Wszystko to dobrze — przerwał ksiądz Serafin po swojemu — ale z Bogiem! A będzie wam potrzeba kapelana do obozu, zakasawszy poły, siadam na koń z krzyżem świętym, abyście bez niego nie szli i w imię Ojca, Syna i Ducha świętego przeciwko tym, co druzgocą krzyże! Choćby od kuli paść przyszło. Quod Deus avertat, bo któż wam naówczas będzie przypominał: A z Bogiem! A z Bogiem!
Franek się uśmiechnął.
— Druga rzecz: — rzekł gaduła Serafin — wesoło i raźnie! Bez tego żywotnego wesołości obroku, żółćby i troska was zjadła zawsze. I u brzegu mogiły powtarzajcie sobie: Kiep świat! Kto poczciwy, ten nie chmurny, ot co!
— Wy tam myślicie iść dalej, a ja przykuty! — westchnął Franek.
— No, ciałem, ale duchem z nami — rzekł młodszy. — Ty odosobniony, samotny, często siłą ducha lepiej i jaśniej zobaczysz, niż my w pyłach walki. — Przyjdziemy do ciebie po radę.
— O, nie potrzebujecie mnie — odparł chory — ale bardzoby mi było boleśnie, gdyby mnie nawet głos od was nie dolatywał, potrzebuję być z wami.
— Nie bój się, nim godzina czynu wybije, będziesz i dłonią z nami; rzeczy się tak święcą, że na długo prze-