Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.
129
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

ciągnie się robota, a ty prędko wygoić się musisz... Musimy zwlekać i iść powoli.
Festina lente a z Bogiem! — dodał ksiądz Serafin


VII.

Gdy ta rozmowa toczyła się u łóżka Franka, biedna Anna, po kilku dniach rozstania, niewypuszczana z domu przez podejrzliwego ojca, rozpytującego teraz o każdy krok i minutę — wyrwała się przecie gwałtem, z zapłakanemi oczyma, do przyjaciela, czując, że jej opuszczenie boleść musi podwajać; przybiegła do Jędrzejowej, ale, postrzegłszy obcych ludzi, skryła się za parawanem w pierwszej izdebce, czekając, póki nie odejdą.
Z głową na piersi zwieszoną, w żałobnym stroju, który od tego dnia przybrał naród cały, a żadna przemoc zedrzeć go zeń nie mogła, Anna siedziała smutna, a łzy jej płynęły z oczu zmęczonych. Każda chwila, odkradziona z tego krótkiego czasu, który potrafiła wyrwać ojcu, była dla niej stratą wielką, a tam u łóżka jego gwarzono i śmiano się tak nieznośnie, tak rozwlekle... Po biciu pulsów w skroniach liczyła uciekające sekundy... W sekundzie jednej tyle szczęścia może się pomieścić!
Franek nie wiedział o jej przybyciu, ale przeczuwał, że ona blisko być musi, poznał jej wejście po lekkim sukni szeleście, niepochwyconym dla innych, po czemś, co mu serce wstrząsało. Jędrzejowa, która już ją była pokochała w chwilach niedoli, teraz triumfem syna wbita w pychę nieco, przyjęła ją trochę markotno.
W tamtych dniach niepokoju straciła była z oczu wszystko, teraz już powracała troska o dziecko, o niepotrzebną miłość, o straszne dwóch ubóstw małżeństwo,