co gorzej, o to, czem jeszcze, jak mówiła, za to wielkie szczęście opłacać przyjdzie.
— Gdyby to było — do licha — proste sobie jakie dziewczysko — a Bóg tam z nim! — kiedy wola Boża, niechby się z nią żenił, ale to... o to jeszcze na kolanach prosić będzie potrzeba... a dalibóg niema o co, bo mój Franek wart choćby królewnej!
Zapomniała, że serce takie, jak Anny, rzadko w królewnej piersiach mieszka.
Dla tej chmurnej twarzy, z jaką ją Jędrzejowa przyjęła, dziewczę płakało; ale mogłoż nie przyjść, choć tego dnia, i nie powiedzieć mu słowa pociechy i wahać się dla niego znieść przykrość wielką, ale konieczną?
Zaczerwieniona, zawstydzona, drżąca — bo Jędrzejowa, widząc ją chowającą się, mruczała jakoś dziwnie — Anna siedziała za parawanem upokorzona, ale godności i powagi pełna; chwila ta wszakże wydała się jej wiekiem.
Nareszcie przyjaciele odeszli, Franek został sam. Anna wyrwała się ze swej kryjówki z płomieniem na czole i pośpieszyła do łoża przyjaciela.
Franek, widząc ją, pobladł, wzniósł oczy w niebo; chciał się ku niej rzucić, ale postrzegł chmurę, nad jej ślicznem czołem wiszącą.
— Co tobie? — zapytał niespokojny.
— Nic, nic — odpowiedziała Anna, siadając przy nim — ale i ja złożyłam moją małą ofiarę dzisiaj. Przeszłam przez ogień dla ciebie... nie żałuję! Chciałeś mnie widzieć, kazałeś mi powiedzieć przez Kasię. Mimo ojca mojego, mimo twojej matki, która, naturalnie, dziwnie spoglądać musi na takiego, jak ja, natręta, przyszłam — oto mnie masz.
— Tylko dla mnie? — zapytał Franek cicho. — O Anno, tylko dla mnie? — i głos mu zamarł na ustach.
— Tak, tylko dla ciebie; bo ja, choćbym pragnęła
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.
130
J. I. KRASZEWSKI