Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.
131
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

cię widzieć aż do skonania z boleści, wolałabym dla siebie skonanie, niż wstyd. Patrz, to on oblał mi czoło... a nie zobaczysz, co w sercu!
— Anno droga, nie wyrzucaj mi tej ofiary; ona okropnie ciężeć mi będzie.
— Daruj! Przebacz! Ale z pełnego kielicha goryczy kropla się wylała i padła na twe serce... O, czuję to, przez nią cała moja ofiara stracona; trzeba było przyjść wesołą i uśmiechającą się... Nie umiałam, słaba kobieta!
— Tyś anioł! — rzekł Franek pocichu — Jam niegodny, że śmiałem tego żądać, żem się nic nie domyślił!
— Słuchaj! — przerwała Anna. — Nie łudźmy się! Potrzeba wycierpieć wiele, ale ta gorycz jest szczęścia przyprawą... Nie mówmy o tem!
— Tak, mówmy o tym dniu wielkim.
— Sąż słowa na to?... Doprawdy braknie ich w języku. Na odmalowanie tego obrazu — zawołała Anna — potrzeba więcej niż artysty, więcej niż poety — trzeba proroka i wieszcza. Coś niewidzialnego na ziemi... I niebo, które za tło służyć miało, zrobiło z siebie, co mogło — powiew wiosny, słońce wiosenne, dzień, jakby pierwszy ziemi; całe miasto w czerni, domy, obwieszone całunami, białe krzyże; i ten orszak czarny i ta cisza straszna a majestatyczna, te tysiąców odkryte głowy, to duchowieństwo wszystkich wyznań, te czarne trumny, niesione na barkach... palmy i ciernie... o mój przyjacielu — nie, na to niema wyrazów. Do rysów takiego strasznego wielkością swą obrazu musiały się stroić serca, a stroiły się tak, że pęknąć mogły; wysoko podniosły się dusze, byliśmy więcej, niż ludźmi — przez chwilę.
— Ale taka chwila jest pokarmem na długie lata. Czemużem ja tego memi nie oglądał oczyma?
— Boś leżał, męczenniku, i widziałeś to w swej duszy.
— Tak, widziałem — rzekł młody chłopak. — Widzę,