Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.
133
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

moja, ja nie wiem, czy się spotkamy na innym świecie, i to mnie zabija!
— Na to jest jeden sposób — odpowiedziała z uśmiechem — wielkie dusz spojenie na ziemi, wielka miłość. Ona pociągnie nas ku sobie poza grobem. Tyś chory, nie marz! O, wierz! Bądź spokojny! Tu czy tam, my się znajdziemy! Musimy być z sobą, a ja... jeśli mi ciebie los wydrze — pójdę za tobą... nie pożałuję tu nic, chyba biednego ojca sieroty, który mi teraz przyjść do ciebie nie dopuszcza.
Ale to mi przypomina, że odejść muszę. Spojrzę na twój obraz... i uciekam. Gdy podobna będzie wymknąć się, przylecę, przejdę znowu przez te płomienie wejrzeń, które mnie ścigają!... Bądź spokojny!
Wstała, podał jej Franek tę rękę, którą miał wolną, Anna obejrzała się, a widząc, że Jędrzejowa nie patrzy, szybko położyła czysty pocałunek pokoju na gorącem jego czole. Westchnęła i wyszła zarumieniona.
Stara, która z różańcem chodziła po pierwszej izbie, ledwie przechodzącej kiwnęła głową, ledwie ją pożegnała, na twarzy jej widne były chmury i burze. Anna przeszła przez nie raz jeszcze, ale za drzwiami musiała stanąć, aby otrzeć łzy, płynące strumieniem.
— Tak, gdy się kocha, ofiar się nie waży! — rzekła do siebie — Cierpmy a wesoło! Teraz druga burza i chmury czekają mnie w progu od ojca.
Z takich to burz przetrwanych składa się szczęście nasze — o, biedne szczęście ziemi!!


VIII.

Choroba jeśli nie obali człowieka, to go podnosi na duchu; cokolwiek mocy wewnętrznej — a boleść zwy-