Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.
134
J. I. KRASZEWSKI

ciężona przemienia się w potęgę, uzupełnia, dźwiga, daje męstwo i cnotę. Kto nie zginie od niej, ten do niepoznania olbrzymieje. Tak się stało z Frankiem, którego łoże boleści wkrótce na proroczy trójnóg się zmieniło; leżąc samotnie, myśląc, czytając, zatapiając sie w sobie, biorąc z wypadków nie ich fizjognomję, ale myśl i treść samą, nabył daru jasnowidzenia spraw ludzkich, który tylko w szczególnych razach bywa własnością człowieka. Sąd jego był tak trafny, rada tak dobra, a przewidywanie przyszłości tak prawie zawsze niechybne, że i Młot i inni u niego składali rady, do niego szli, gdy rozpoczynać co było potrzeba. Jednakże zwykle sięgali dalej, niż on chciał, a stąd płynęły szkody i zawody. Raz rozpoczętego ruchu powstrzymać nie była podobna, porywał on nawet chłodniejszych ludzi; wszystko, co przez lat trzydzieści spało, nienawiść, niewiara, pragnienie zemsty, budziło się z kolei i porywało za sobą.
Każdy dzień przynosił nowe hasło do tego boju, który prowadzono bez innej broni nad wytrwałe męstwo. Śpiewy po kościołach, zebrania na ulicach, opozycja cicha i nieustępująca kroku przedłużały walkę, jątrzyły pogan, rozżarzały uczucia w najozięblejszych. Kościoł i nabożeństwo były prawie jedyną bronią Polski, przeciw której jeszcze Moskwa wahała się wystąpić z całą gwałtownością swoją.
Część społeczności bojaźliwej opierała się temu ruchowi, druga je ciągnęła; nikt nie wiedział, jak to daleko zajdzie, ale pocichu mówili już sobie wtajemniczeni: Do rewolucji!
Innym, ostyglejszym, ostateczność ta zdawała się wprost niemożliwą; spodziewali się, iż w chwili wybuchu powstrzyma ją brak wszystkiego, co mogło jakąkolwiek podawać nadzieję.
I tak płynęły godziny za godzinami, dalej a da-