Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.
136
J. I. KRASZEWSKI

czyzny. Z opowiadań jego można się było domyśleć, że służył w jakiejś kancelarji, z obrotów, że mało miał do czynienia; widywano go cały Boży dzień na ulicy, wszędzie, gdzie była jaka narada — w chwili czynu wszakże zawsze się gdzieś zawieruszył, zawsze mu coś przeszkadzało, by się do manifestacji, do śpiewu i nabożeństwa przyłączył: pokazywał się, jak śmieciuch, przed burzą, w czasie burzy już go nie było.
Szczególną powziąwszy jakąś przyjaźń dla Franka, przychodził do niego w różnych godzinach, starał się wpaść na rady, które się tam odbywały, szczęściem jakiemś to mu się nie udawało. Franek także miał wstręt do tego człowieka grzecznego, potulnego, usłużnego do zbytku, nadskakującego niezmiernie, a byle powód, wylewającego się z potokiem słów, nacechowanych przesadą, która kazała wątpić o szczerości. Gdy się raz tu wcisnął, pozbyć się go nie było podobna. Franek, pytany o niego, odpowiadał kiwając głową:
— Niepewna bardzo figura... śledzim go.
Od tego wieczora, gdy biedna Anna tak ciężko zabolała, odwiedzając przyjaciela, rzadko już mogła przychodzić do niego.
Ojciec spotykał ją zawsze w progu ostremi wyrzutami za płochość, szpiegował, liczył godziny. Boleść, której doznała, uczyniła ją bojaźliwszą. W sercu jej nie zmniejszyło się przywiązanie dla Franka, który wyrósł w jej oczach; ale z niem nie była już tak śmiała, jak wprzódy.
Dziwna też okoliczność wpłynęła na zmianę domowych stosunków Czapińskiego.
Profesor, który z wysokości swej emerytury spoglądał na syna przekupki, jako na istotę niegodną zbliżyć się do córki jego, sam był (trzeba nareszcie powiedzieć prawdę) synem ubogiego mieszczanina z Łosic na Podlasiu. Matka jego sprzedawała ogórki, których to miasteczko tak wiele