kryty serwetą kolorową, a na nim kobieca robota, gruba książka, okulary i trochę bielizny.
W prawo od tej izby niewielkie drzwi prowadziły do drugiej.
— Kiedy chcesz — odezwała się Jędrzejowa po chwili — to pójdź lepiej do siebie, połóż się, ja już poczekam, dopóki nie spoczniesz.
— E, nie potrzeba! — odparł chłopak — ale suknie przemienię, bo mnie deszcz zmoczył.
— A, prawda! Anim pomyślała, że bez płaszcza byłeś nawet. Chodźże prędzej, weź się w co przebierz...
Franek wstał; widać, że nogi zmęczone po chwilowym spoczynku mu drżały, ale zebrał się na siłę, a staruszka, przodem prowadząc go ze świecą, otworzyła drzwi drugiego pokoju.
Był on do pierwszego podobny, ale cienkie podwoje przedzielały od siebie dwa światy różne... Odrazu poznać było można w nim pracownię młodego artysty, ubogą, ale opiętą, jakby bluszczem, zielonemi nadziejami...
Wszystko się tu śmiało do życia, nawet trochę nieładu świadczyło o gorączkowej pracy... a resztki wywołanego nim nieporządku ostrożnie przysłoniła widać ręka matki... Przed oknem na skromnej sztaludze stał rozpoczęty szkic obrazu; w kątku twarde mnisze łóżeczko, na którem się tak śpi dobrze w tych latach; — ściany zalegały gipsowe odlewy, studja z natury, podmalowane płótna. W kącie był stolik z książkami... trochę sukien w cieniu wisiało na kołkach.
Franek otrząsł się, wszedłszy tu, z wrażeń, które go przygniotły, pochwycił suknię jakąś i coprędzej powrócił za matką do pierwszej izby, gdzie już zastali służącą, nadbiegłą z podwórza.
— Przystawże dla panicza jedzenie do ognia, moja
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
12
J. I. KRASZEWSKI