Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.
141
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

siało na kołkach. Kozacy mieli tę ostrożność, że, nim je powiesili, przerewidowali kieszenie, azali w nich nie było co, mogącego się na tytoń, wódkę lub cebulę przemienić.
W drugiej izbie, o której wspomnieliśmy, szerokiej, pustej, ostawionej ławami i kilkoma wyplatanemi krzesełkami, na ścianie niegdyś ozdobnie wygipsowanej, przybity był prosty zegar z wagą, gdaczący długie wyczekiwania godziny. Wskazywał on jedenastą, ale miał zwyczaj się śpieszyć.
Tu w różnych postawach i, jakby wstydząc się siebie, siedziało kilka osób, które się cicho wsuwały, obawiały być postrzeżonemi i wymykały nieznacznie. Z nich do następnego pokoju powoływano po jednej, zostawując resztę oczekującą po kątach.
Cisza głęboka panowała w tym przedpokoju władzy, w którym podpułkownik żandarmów, jakiś oszarpaniec, para elegantów i kilka nieodgadnionych figur, w cieniu ukrytych, siedzieli i potroszę się zżymali.
Z sąsiedniego saloniku zalatywał tu niekiedy głos donośny, który, wybuchnąwszy, jakby mimowoli, natychmiast się poskramiał. Salonik ten niewiele był ozdobniejszy od izby oczekiwania, przybrany tylko w sprzęt konieczny, w sofy, parę długich stołów i kilka rozmaicie powykręcanych krzesełek. Lampa jedna stała na okrągłym stole, pełnym papierów, druga mniejsza na bocznym, gdzie schylony jegomość jakiś, w wytartym fraczku, pisał szybko i niespokojnie.
Po salonie przechadzał się mężczyzna lat średnich w generalskim mundurze bez szlif, z cygarem w ustach. Postać jego była trudna do opisania, bo nie miała na sobie żadnych cech szczególnych: twarz starta i pospolita, oczy zagasłe i blade, lica żółte i zwiędłe, włos nieco wypełzły; — ten brak fizjognomji spotyka się prawie zawsze w sługach despotyzmu, zawczasu do jarzma nagiętych;