Jakby sobie potem coś przypomniał, otworzył drzwi do tego przedpokoju, w którym miał zapas oczekujących, i skinął na jednego z nich, zostawując resztę na potem.
Przypuszczony do salonu był człowiek wicemundurowy; życie zgniotło mu twarz i zmazało z niej wszelki wyraz, podobnie jak u generała; brodę miał wygoloną do włoska, lśniące, czerwone, głupie, nadęte policzki, łysawą także głowę.
Osobliwszą własnością tych oblicz urzędniczych jest przymiot gumo-elastyczności; przechodzą one nadzwyczaj łatwo na dwie krańcowe urzędowe miny; więcej nad nie twarz ich nie ma. Wobec wyższych z pokorą oblicze to rozszerza się, spłaszcza, rozciąga, staje się samą służbistością i uniżeniem; wobec niższych, przedłuża się, wyciąga do góry, dumnieje, staje się zarozumiałością siły i potęgi.
Często w progu pokoju, który dzieli podwładnych od władnących, odbywa się nagle ta metamorfoza twarzy, z uśmiechniętej słodziuchno, szeroko, na wyciągniętą długo, surową i nadętą majestatem.
Z twarzą razem zmienia się głos i postawa. Przy naczelniku głos jest cichy, aksamitny, łagodny, kark pochylony i napraszający się do jarzma, człowiek wydaje się giętki, tak, że możnaby, zdaje się, włożyć do kieszeni, a nie zawadzałby w niej więcej nad batystową chustkę do nosa; — przy podwładnych głos staje się suchy, szorstki, stanowczy, a postać twarda, drewniana i nieugięta — czujesz, że przełknąć go nie potrafisz, stanąłby ci kością w gardle.
Każdy dobry, wyrobiony urzędnik ma takie dwie twarze na posługi swe, innego wyrazu w nim nie znajdziesz; jest takim i w życiu prywatnem, świat dlań dzieli się na silnych i słabych: dla pierwszych twarz się robi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.
143
DZIECIĘ STAREGO MIASTA