Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.
144
J. I. KRASZEWSKI

szeroką, dla drugich długą — oto cała technika ich życia — cudownie prosta.
Generał przybyłemu ani kiwnął głową, był zły; przybyły zrobił się maleńkim, potulnym.
— No? Macie co? — zapytał generał.
— Tak dalece, JW Panie, nic — małe rzeczy, głupstwa tylko.
— Macie jakie nazwiska?
— Nie... dziś jakoś — tylko wiemy, że studenci.
— Co mi tam wasi studenci! — zakrzyknął generał, tupiąc nogą. — Studenci! Tu cały naród jest w spisku, wszyscy do niego należą, a wy nam pchacie w gardło dzieci. Jesteście ślepi, nikt z was nic nie wie, nie widzi, nie rozumie, albo i wy może należycie potajemnie do spisku. Jakim sposobem oni wiedzą wszystko, co się dzieje u mnie, tu w gabinecie, na tym stoliku?... A wy nic?
— Panie Generale, na to potrzeba czasu!
— Ale mieliżeście czas, nabraliście dosyć gratyfikacyj, pieniędzy i wstążeczek. Byliśmy powolni, uzuchwaliły się tłumy, ulica — a dziś już tego pochwycić niepodobna. Skąd to idzie? Jak?
— JW Panie, — rzekł z pokorą urzędnik — to wszystko płynie z zagranicy...
Generał stanął i zamilkł. Trzeba wiedzieć, że urzędnicy rosyjscy, pragnąc się łudzić, że Polska cała nie jest im niechętna, karmią się ciągłem składaniem winy wszelkich poruszeń na zagraniczne poduszczenia. Jest tylko w ich przekonaniach ta różnica, że wszelkie bergi, burgi, many i ludzie niemieckiego pochodzenia składają to na Francję i Anglję, a Rosjanie na Niemców, na podstępną i chytrą Austrję, nawet na Prusy, o Wisłę oprzeć się pragnące.
— Ależ przecie, wy... wy, — dodał generał, bez ogród-