Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.
146
J. I. KRASZEWSKI

łajewsku! Chcecie powrotu do czasów Mikołaja — będziecie je mieli.
Zagrodzki, dla którego ten ustęp nie był przeznaczony, stanowił bowiem rodzaj monologu, nic nań nie odpowiedział. Generał zbliżył się do niego.
— Gadaj! — rzekł.
— Ja tylko mogę zwrócić... zwrócić uwagę — jąkając się, jakby naumyślnie, rzekł Zagrodzki — pana generała... JW Generała... że młodzież zbiera się bardzo często w pewnym domu na Starem Mieście, u jednego malarza...
— Czekaj! — przerwał generał, biegnąc do książki, która leżała pod papierami i szukając w niej. — Jak mu za imię?
— Franciszek — rzekł, dławiąc się, szpieg.
— Franciszek Plewa, ranny dnia 25 i 27 lutego, był w szpitalu w cytadeli, niebezpiecznie chory... Czy leży?
— Leży... leży, — odparł Zagrodzki — ale tam u niego się schodzą.
— Kto tam bywa?
Zagrodzki począł sypać nazwiska, jak z rękawa.
— To dobrze, — rzekł generał — będę wiedział, co robić. Masz co więcej? To drobna ryba... Nic? Dobranoc! Ruszaj! Nie mam czasu.
Zagrodzki coś jeszcze bełkotał, ale generał rozkazująco pokazał mu drzwi, a gdy się otworzyły po wyjściu szpiega, wpuścił przez nie głowę do przedpokoju, w którego ciemnych kątach kilku jeszcze siedziało. Skinął, u jednego w progu odebrał papier, cicho z nim coś poszeptał i dał mu znak, by odszedł; drugiego wprowadził z sobą do saloniku.
Był to bardzo przyzwoity człowiek, blady, wystraszony i oczywiście wplątany tu nie wiedzieć, jak i poco. Twarz jego zdradzała niezmierne pomieszanie.