Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.
148
J. I. KRASZEWSKI

Uśmiechnął się słodko. — Cóż, kiedy ta burzliwa młodzież...
— Trzeba przeciwko niej stworzyć opozycję z odwagą, śmiało... stanąć przy rozsądku.
Generał mówił tak jeszcze długo, nie słuchając odpowiedzi małego człowieczka; poczem odprawił go, napchawszy argumentami, szepnąwszy jeszcze coś na ucho. Zajrzał do izby; tam jeszcze jeden kandydat i czarno ubrana kobieta. Ta wcisnęła się w najciaśniejszy kątek; czarna zasłona ukrywała rysy jej twarzy; znać tylko było po zręcznej kibici, po starannym ubiorze, że młodą jeszcze być musiała.
Generał odkaszlnął w progu znacząco; kobieta wstała i szybko wślizgnęła się do salonu, którego drzwi natychmiast się za nią zamknęły. Gdy światło lampy padło na jej twarz piękną ale bladą, z oczyma zmęczonemi ale pełnemi ognia, uderzył wojskowego wyraz przestrachu, jaki się na niej odmalował.
Zbliżył się do niej, podał rękę i zapytał łagodnie:
— Czego się tak pani lękasz?
— A, wszystkiego, panie generale! Nas szpiegują!... Może tu kto zobaczyć może?... Wy nie macie żadnej, oni mają policję.
Rozmowa — zapomnieliśmy dodać — toczyła się po niemiecku.
— Co mówią w tych kołach?
— Nic dobrego nie wróżą; przestrach jest wielki... boją się ulicy, ale i was obawiają się także.
— Czemuż się do nas nie zbliżą?
— Bo się lękają, bo im nie ufacie!
— Alboż na ufność zasłużyli?... Cały naród w spisku, cały naród sercem idzie w jedną stronę; ta tylko różnica, że nie wszyscy są gotowi na ostateczne ofiary... Co mówią teraz ci... vous savez?