Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
149
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

— Ganią ruch uliczny.
— Tak, a udział w nim biorą!
Szeptali jeszcze chwilę... generał oglądał się dokoła.
— Staraj się pani pozyskać nam tam kogo... pani rozumiesz?... Przy kobiecie nie wszystko się mówi, nie ze wszystkiego się zwierza; potrzebujemy mieć kogoś z mężczyzn... Wybierz pani takiego, któryby miał ambicję; damy mu wysoką posadę. Vous comprenez! Pani to potrafisz.
Kobieta uśmiechnęła się, połechtana pochlebstwem, ale smutnie pożegnali się; zasłoniła twarz, i, spłoszona, szybko uciekła.
Został jeszcze jeden, ostatni, w przedpokoju, ale tego generał przywołał tylko do progu, rozmówił się z nim w dwóch słowach grubo i ostro, i wskazał mu drzwi przeciwne, któremi on wyleciał szybko, jakby gonił za wychodzącą kobietą.
— Ha — rzekł, zapalając cygaro Moskal, gdy wszystkich odprawił — ciężka sprawa, i nie wiedzieć, czy się na co przyda. Szpiegów trzeba trzymać, żeby za szpiegami chodzili; śledzić, bać się i mylić... Głupi kraj i przeklęte czasy!
Kamerdyner dał znać, że sama pani czekała z herbatą. Zapiąwszy mundur, generał wyszedł przez pokój, oddzielający kancelarję od salonu żony, ale z miną rozjaśnioną.
Wiedział, że tam może zastać obcych.
Około generałowej w istocie, w białych rękawiczkach i stojących krochmalnych kołnierzykach, zwijali się wyperfumowani eleganci stołeczni, mówiący z wielkiem oburzeniem o manifestacjach ulicy, o demagogach, o czerwonych, o nieszczęśliwem usposobieniu umysłów... o głębokim żalu, jaki wszystkich dobrze myślących ludzi przejmował z powodu, że nie było nawet można potańcować.