Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.
152
J. I. KRASZEWSKI

tychmiast im go wydrzeć. Potem pomyślała i zatrzymała się jeszcze, jakby żegnając tę izdebkę, w której kilka chwil przelotnych, kradzionych, spędziła u łoża przyjaciela. Przyszły jej na myśl ostatnie jego wyrazy, przeczucia, obawy.
Jędrzejowej z ziemi podnieść nie było można; pogrążona w rozpaczy, przybita nią, bezwładna, przestawała na chwilę płakać; ale po tem krótkiem odrętwieniu porywały ją jęki i boleści gwałtowne.
Anna poczuła, że miejsce jej było przy boku nieszczęśliwej matki. Wespół ze służącą podźwignęła staruszkę, posadziły ją w krześle; ale biedaczka głową uderzyła o stół, i zakryła twarz — płakała ciągle.
— Droga pani — rzekła jej cicho Anna — spojrzyj, spojrzyj na Ukrzyżowanego, na Matkę boleści, i opamiętaj się!... On powróci, oni nam go oddać muszą... Zachowaj się dla niego, jego ratujmy!
— Ratować?... Jakże ratować?! — spytała kobieta. — Alboż oni rozumieją język ludzki, boleść człowieczą, jęki matki?... Alboż szanują rany, słabość i wszystko, co ludzie przywykli szanować?... Oni mi się urągali, gdym za nim prosiła... Oni śmieli szydzić z siwych włosów moich!... Pójść do nich, to przymnożyć im zwycięstwa, a sobie upokorzenia!
— Ale jakże się to stało? Kiedy? — spytała Anna, chcąc rozerwać staruszkę bodaj bolesnem opowiadaniem.
— Przyszli, jak zbójcy, po nocy, bo wstyd im białego dnia; wybili drzwi, jak rabusie, pochwycili go z szyderstwem, z okrucieństwem... On się nie skrzywił, nie jęknął!.. Pocieszał mnie jeszcze, był spokojny.
— Przetrząśli wszystko! — dodała Kasia żywo — Gdzie? Nawet mój kufer, kochana panienko, szukając jakichś tam papierów, przerzucili do odrobinki; poodczepiali obrazy, popruli siedzenia, podarli materace...