Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.
153
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

— Znaleźli co? — spytała Anna słabnącym głosem.
— Cóż znaleźć mieli? Czyż on dziecko? — odparła Jędrzejowa. — Potrzebaby rozedrzeć piersi i z nich chyba dobyć, co się tam kryje; ale gdyby nawet poszarpali serce, dopiero z życiem dobyliby ostatka uczucia.
Boleść czyniła starą owocarkę (oczytaną w księgach świętych) wymowną.
Anna płakała znowu, ale obie nie wiedziały, co począć, gdy na progu ukazał się znowu jakiś jegomość w wicemundurze, z wygoloną twarzą, grzeczny, kłaniający się, gładki, słodki i pełen wyrazu współczucia, które, wchodząc, wdział na twarz dla lepszego odegrania komedji.
— Wszak pani Jędrzejowa? — spytał pocichu w bardzo ugrzeczniony sposób.
Stara podniosła głowę, on ukłonił się raz jeszcze, przystąpił bliżej, popatrzył na twarz pooraną łzami aż do czerwoności i złożył ręce.
— Pani szanowna — rzekł — pocóż ta rozpacz? Na Boga, uspokój się pani! Chociaż nieznajomy, wiedząc, jaki wypadek ją dotknął, przychodzę z dobrą radą.
Kobiety, milcząc, wlepiły weń oczy, a grzeczny człowiek mówił dalej mile i słodziuchno.
— Niech się pani tak nie przeraża. Syn jej może być łatwo uwolniony. — Ja jestem, jak pani widzisz, urzędnikiem, przykre to dziś obowiązki, ale na każdem miejscu, z sercem człowieka, można być braciom użytecznym.
Odchrząknął, jakby się tym frazesem zadławił.
— Widząc syna pani, zdjęty politowaniem, potajemnie tu przybiegłem — mówił dalej. — Niech się pani postara z nim widzieć, co nie jest niepodobna, niech go pani skłoni, aby się nie taił, nie upierał napróżno. Rząd dokładnie jest uwiadomiony, że tu były schadzki i narady; to są dziecinne pokuszenia z motyką na słońce... bo do czegóż to prowadzi? Ja sam jestem Polakiem, mam