talentem, z pomocą starego aktora i poczciwego jednego fryzjera. Tą razą wypadło mu być staruszkiem siwym, przygarbionym, o kiju, w wyszarzanej kapocie, a młode jego nogi wybornie udawały chód osłabłego starca. Anna i Jędrzejowa z początku ani się go domyślały, ani poznały; dopiero gdy stanął w środku izby, rozprostował się, siwy wąs odjął, owocarka krzyknęła z podziwienia.
— A to ty! O, żeby was wszystkich!... — poczęła — To wyście, wy zgubili Franka... Cóż, nie wiesz, że on znowu wzięty...
— Matko, dobrodziejko, przez litość, nie czyń mi wyrzutów — jam nic nie winien, przybiegłem się dowiedzieć, choć mnie śledzą. Na Boga! Czy wzięli jakie papiery...? Wczoraj pisałem do niego głupi bilecik.
— O, panicz go zaraz spalił — odezwała się Kasia z kąta, która także wtajemniczona była we wszystkie spiski.
Młot wolniej odetchnął.
— Przybliżył się do Jędrzejowej i, przykląkłszy, pocałował ją w kolana.
— Matko, Franek będzie wolny, bądź dobrej myśli! Kto inny, zdrowszy, zaofiaruje się za niego, my na to poradzimy, nie potrzeba żadnych starań... Dwa dni cierpliwości... Jutro tylko niech raz kto pojedzie prosić za nim do generała... mówię wam, musi być wolny.
Stara porwała się i w uniesieniu poczęła go ściskać za szyję, ale Młot, wyrywając się, przyczepił znowu wąsy, przybrał minę starowiny i o kiju powoli wywlókł się za drzwi.
— O święte to dzieci! — zawołała Jędrzejowa. — Ja mu wierzę, oni gotowi na wszystko, oni mi go uwolnią!!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.
156
J. I. KRASZEWSKI