Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.
160
J. I. KRASZEWSKI

Wiele sił utracił, a dusza jego zachmurzona, już się nawet tą radością, jaką miał sprawić matce, pocieszyć nie mogła.
Gdy się ukazał w progu, Jędrzejowa oczom wierzyć zrazu nie chciała; przybiegła niema, oblała go łzami; a gdy go w łóżko złożono, klękła dopiero, wołając:
— Ho, Franku, dwa razy Bóg cię ocalił od śmierci, dwa razy od gorszego może, niż sama śmierć, losu!... Jam to zniosła, jakem była powinna: bez szemrania, bez bluźnierstwa, ofiarując ojczyźnie, com miała najdroższego. Ale dziś, dziś już dosyć poświęcenia, dość ze mnie. Bóg raz tylko wymagał od Abrahama, by mu ofiarował syna; ja tych ludzi już nie dopuszczę do ciebie, ty musisz spocząć i dla mnie pozostać.
Franek nic nie odpowiedział, kilka łez spadło mu z powiek... pomyślał tylko:
— A! Gdyby wyzdrowieć! Gdyby powróciły siły!... Biedna matka nie sprzeciwiałaby się, gdybym raz piąty złożył moją ofiarę na świętym ołtarzu.


XIII.

Wieść o uwolnieniu malarza gruchnęła po mieście i była dla niepoprawionych optymistów dobrym tematem do wysławiania łagodności rządu, który wistocie niemiłosiernym był, ale słabym i nielogicznym. To, co za dobroć jego przedawano, było poprostu głupotą.
P. Edward tegoż wieczora — dość nieszczęśliwie sądząc, że Anna o wszystkiem jest uwiadomiona — sam jej o tem pierwszy oznajmił.
Rumieniec wytrysnął na bladą twarz dziewczęcia. Darowała elegantowi jego obojętność za tę dobrą nowinę, której nie było jej komu wprzódy oznajmić. Radaby była