Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.
162
J. I. KRASZEWSKI

się przelękła, bo pobladł i machinalnie za serce pochwycił; na twarzy jego wypiętnował się wyraz boleści.
Anny nie było... Wiedział już teraz, dlaczego ona nie przyszła!
Matka nie zrozumiała tego uczucia, ani przykrego wrażenia, jakiego doznał, dowiadując się o tych bogactwach, jakie ich rozdzielały. Wpatrzyła się w twarz syna; chciała mu, mówiąc o tem, dać do zrozumienia, że nie byłaby przeciwna... że radaby jego szczęściu; ale blada, osmutniała, cierpiąca twarz Franka nareszcie jej usta chłodem smutku zamknęła.
Jędrzejowa poczuła, że czegoś nie rozumie, ruszyła ramionami i przestała mówić o tem.
Gdy rany jego opatrzono, gdy pod pozorem potrzeby spoczynku zamknięto drzwiczki pierwszej izby, a Franek z małą lampką, palącą się kątku, pozostał sam jeden, wzruszenie, dolegliwie cisnące się w duszę przeczucia, kamieniem mu spadły na piersi.
Jedynego szczęścia cień odsuwał się od niego — Anna!.. Anny nie było!... I ona więc, jak inni ludzie, podległa była temu zbójeckiemu wrażeniu bogactwa, które psuje najlepszych!... I Anna była biedną, słabą, ziemską tylko istotą.
Pierwszy to był, ale zabójczy zawód, na sercu, w które on tak wierzył, przy którem spoczywał bezpieczny!... Wrażenie, jakiego doznał, było straszliwe; wszystko, na czem świat stał dla niego, runęło.
Jeżeli Anna zdradzić go mogła, cóż dopiero inni? Serce, miłość, wierność, były to tylko bajki, na uśpienie starych dzieci zmyślone; trzeba było iść żywcem w zimną przepaść zwątpienia... być pogrzebionym na wieki w barłogu rzeczywistości, zgniłej i odrażającej.
Mało w życiu jest tak dojmujących męczarni, jak gdy człowiek — istota, co dla nas przedstawiała najlepszą