Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.
163
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

część ludzkości — upada i zawodzi; natenczas kataklizm pochłania serce, życie staje się ciężarem. Czem potop był dla świata, tem taka chwila jest dla człowieka.
Franek, podparty na ręce, pocichu płakał, jak dziecię, płakał ostatka wiary i nadziei. Nie chciał on Anny, wyrzekłby się był jej z rozkoszą dla jej szczęścia; ale potrzebował widzieć ją czystą, świętą, nieskalaną brudem żadnym i słabością; potrzebował wiedzieć, że dotknięcie złota nie przemieniło jej w samolubne zwierzątko.
Parę razy matka niespokojnie zajrzała przeze drzwi; przychodziła nawet do łóżka popatrzeć nań, przekonać się, czy czego nie potrzebuje. Franek udawał śpiącego i ocierał szybko łzy z powiek, aby one go nie zdradziły.
Staruszka odchodziła na palcach, pocieszona tem, że odpoczywał tak smacznie.
Franek oka nie zmrużył do rana. Dopiero o świcie wielki ten ucisk w rozgorączkowane zmienił się marzenie. W niem odbiły się tylko cierpienia jawy. Ujrzał Annę, z uśmiechem pogardliwym mijającą go, idącego o kuli... siebie proszącego u drzwi jej jałmużny, odepchniętego przez galonowanych sługusów.
Jakże się zdziwił, gdy, otwierając oczy, ciężkim, ołowianym snem ujęte, ujrzał naprzeciwko siebie w krześle siedzącą... ją, Annę, w czarnej sukience, z krzyżykiem drewnianym na piersi, ze spuszczonemi rękoma, ze zwieszoną głową, patrzącą nań oczyma łzawemi. Przebudzenie było, jakby widzeniem... niebios!
O, jakże była piękna z tym pokojem czystej duszy, z tą powieką, łzami oszkloną, z pełnym powagi uśmiechem na ustach!
Franek krzyknął, lecz mu głos skonał na wargach; chciał obie ręce wyciągnąć ku niej, bo zapomniał, że jedna z nich była martwą... Anna poskoczyła, i, jak dawniej,