Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.
166
J. I. KRASZEWSKI

bezwładna, palce poruszały się z trudnością, zmartwiałe, odmawiały posługi.
Mniej teraz odwiedzano chorego, bo i młodzież sama zawyrokowała, że go narażać się nie godziło, a Jędrzejowa, jak lew, drzwi broniła, ujadała się, wpuszczając podejrzanych, pilnowała, aby się kupkami nie schodzili.
Czasami w progu przychodziło do burzy, w której stara owocarka, nie umiejąca słów mierzyć, popędliwa, dała się we znaki dawnym Franka przyjaciołom. Zato dla Anny z coraz większem była poszanowaniem, z troskliwością, prawie z wdzięcznością matki, i ze łzami całowała ją po białych rączkach, na co dziewczę, rozczulone, zapomniawszy żalu, ściskało jej kolana.
Ale, niestety, Anna rzadko bardzo przyjść mogła; ojciec był surowy, pan Edward nieubłaganie ją szpiegował; miała teraz drugą służącą, a zatem mniej powodów do wybiegania na miasto, do dłuższego w niem zatrzymania się. U Franka zabawić jej nie było podobna, ścisnęła jego rękę i odchodziła smutna, a znajdowała go teraz dziwnie chmurnym, coraz posępniejszym, chociaż siły i zdrowie wracało.
Na sercu jego leżał jakiś kamień grobowy, uczucie, z którego sam przed sobą wytłumaczyć się nie umiał; wiedział, że się coś dzieje, że miasto drga całe, że się burzy i wije w chorobie niecierpliwości — a on, siedział zamknięty i bezwładny... ledwie szmer dolatywał go zdaleka.
Nadeszły tak pierwsze dni kwietnia.
Czuć było, że się jakieś straszne zbliża przesilenie. Codzień groźniej a śmielej występował lud, roiły się ulice — gdy, jak grom, nagle spadła na wszystkich wieść o rozwiązaniu Towarzystwa Rolniczego.
A że wszystko naówczas służyło za powód do manifestacyj, nie można było wątpić, że i ten cios, nietrafnie wymierzony na upokorzenie kraju, na zdezorganizowanie