Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.
167
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

go, aby na ruinach nowy nieporządek budować, wywoła także objaw współczucia dla Towarzystwa i jego głowy widomej.
Był też to ostatni dzień triumfu, smutny dzień zaprawdę. Tłumy zbiegały się tysiączne, aby uwieńczyć gmach Towarzystwa i zawiesić na nim godło dawnej Polski, potem popłynęły, wyzywając Zamoyskiego, aby mu okazać, że to, co miało zabić, podnosi, że zacny mąż dobrze się krajowi wytrwałością swą zasłużył.
Znać było w patrzących na te oznaki zapału Moskalach, że gotowi już byli się opierać, że czekali tylko powodu, aby się za broń porwać, za swój oręż jedyny, bo innego nad kij i zwierzęcą siłę nie mieli i nie wierzyli w żaden inny.
Wieczorem dnia tego, gdy umysły młodzieży rozgrzewały się otrzymanem zwycięstwem, starszym głowy zwisły na piersi, brzemienne przeczuciami złowrogiemi. W ludzie rosła śmiałość, rozgorączkowanie, pragnienie jakiegoś nowego życia, zaślepiające na następstwa, w rządzie zjawiał się nowy żywioł despotyzmu, z naszych własnych wyjęty wnętrzności człowiek, który tak się nie wahał przelać krew cudzą, jak drudzy wytoczyć własną.
Następnego dnia po owej owacji Zamoyskiemu nic się napozór nie zmieniło, ale pod wieczór ruch w tłumach zdawał się znowu jakąś, zresztą zwykłą już i powszednią, zwiastować manifestację.
Wieczorem stał Franek, na kiju oparty, w oknie; starej Jędrzejowej nie było w domu; potem drzemał, przysłuchując się gwarom miasta, gdy od strony placu Zamkowego dobiegł go, jakby szum dalekiej fali, jakby tysiąca zmieszanych głosów chór oddalony. Znał on już te dźwięki i ucho jego chwyciło w nich przeczucie jakiejś nowej walki.