pędził, gdzie ono było największe. Franka postrzegł cyrulik, który go opatrywał.
— Na miłego Boga! A pan tu co robisz?
— Idę tam, gdzie wszyscy idą! Nie mogę! Nie wytrzymam... Nie mów nic! Gdyby były zamknięte drzwi, skoczyłbym oknem... to nad siły. Prowadź mnie, ale idźmy, pomóż mi, ale nie hamuj, to próżno... tam giną nasi, tam i nam ginąć trzeba... Chodźmy do swoich, do szeregów i pierś im nagą nadstawimy... Chodźmy!
Cyrulik, osłupiały na moment, uległ z poszanowaniem temu wybuchowi uczucia, podał rękę kalece i poszli, co mogli zdążyć. Od rogu Św. Jańskiej ulicy ujrzeli już rozwinięte wojska na placu i doboszów bębniących, a naprzeciw ogromne tłumy ludu, które ze wszech stron parły się na ten plac krwawej egzekucji.
Franek ze swym towarzyszem, przeciskając się pod ścianami, dotarli do rogu Podwala i Senatorskiej; ale biedny młodzieniec zanadto był zaufał swym siłom: nie mógł już iść dalej. Doszedłszy muru, oparł się oń, poglądając okiem obłąkanem na szeregi Moskali, które stały w gotowości uderzyć na dzieci, na starców i kobiety.
W tejże chwili, wśród otaczającej wrzawy, która się coraz wzmagała, z krzyżem na czele wyszli księża kapucyni przez Senatorską, i z obrazem Zbawiciela, jak tarczą, stanęli przeciw zbójcom. Franek, postrzegłszy, że wojska mierzą do ludzi, podniósł pięść ściśniętą, a mimowolnie oczy jego zwróciły się na okna Anny, w których bladą jej twarz rozpoznał mimo mroku.
W tejże chwili rozległ się dziki wrzask tłuszczy, jakby