ryk zwierzęcia, które, długo trzymane w klatce, nareszcie na pastwę się rzuca.
Strzał suchy padł na tłumy, coraz się gęściej skupiające.
Towarzysz Franka, wystraszony, cofnął się nieco ku Podwalowi, chcąc go napróżno za sobą pociągnąć. Młody chłopak stał kamieniem w miejscu; od tego widoku, od współuczestnictwa w heroicznem męczeństwie niepodobna go było oderwać. Lica mu płonęły świętym ogniem, ręka, kilka miesięcy bezwładna, pierwszy raz podniosła się, ścisnęła w pięść i pogroziła wrogom, wskazując niebo.
Był to ostatni wysiłek tego dziecka ludu. Franek oczy zwrócił ku Annie... i upadł.
Kula moskiewska, dobrze wymierzona tym razem, ugodziła go w same piersi. Chwycił za nie, osuwając się powoli ku ziemi, a skrwawiona dłoń, którą był ranę ucisnął, szukając podpory na murze, smugą krwi męczeńskiej wypisała na nim jednę z kart bolesnych dziejów boju naszego za ojczyznę.
Obok dziesięcioletni chłopak w konfederatce, śmiertelnie ugodzony, jedną ręką chwycił się za serce, drugą podrzucił czapkę do góry i zawołał osłabłym głosem:
— Jeszcze Polska nie zginęła! — i upadł[1].
Dzicz zabierała się do drugiego strzału na bezbronnych, wśród okrzyków z obu stron, gdy Anna, która w człowieku stojącym pod murem z ręką na białej chustce przeczuła raczej, niż poznała, Franka, wybiegła, jak obłąkana, rzucając się przez tłum ku niemu. Przedarła się przez ściśnięte szeregi, nastawiające pierś wrogowi; lecz, gdy doszła do miejsca, w którem spodziewała się jeszcze znaleźć go żywym i odciągnąć z sobą — przybyła w porę tylko, aby poczuć ostatnie jego tchnienie i blask gasnących oczu ujrzeć zwrócony ku sobie. Usta jego uśmiechnę-
- ↑ Historyczne.