Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.
17
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

przy ich kaplicy pop mieszka; zaczęliśmy kwiatki rwać, aż dwóch inwalidów na nas: Nie lzia! Nie lzia!
— Co to znaczy? Nie leźcie?
— Nie, to w ich języku: nie wolno! Słowa tego każdy się nauczył, bo je sto razy na dzień słyszy. U nas wszystko nie lzia.
— Nawet za umarłych się modlić.
— Zdaje mi się — dodał syn, pomieszany trochę — że tam może w tej sprzeczce o kwiatki złamano barjerkę i trochę poturbowano żołnierzy; ale dobrze nie wiem, bośmy się dla deszczu wzięli zaraz do domu powracać co najśpieszniej różnemi manowcami, będąc uprzedzeni, że policja na nas czatować będzie.
I ot, dlaczegom się tak zmęczył, tak biegł, i tak lękał się, czy mnie kto nie goni: bom policjanta zobaczył na Podwalu i kołowałem, żeby go zmylić o mroku.
— No, dzięki Bogu! To cię tam może i nie widzieli — odetchnąwszy, rzekła staruszka. Ale Franku, dziecko moje, na cóż się to u nas zanosi?... Ja sama nie wiem, a czuje serce... Trzydzieści lat było martwego milczenia, a bili, a znęcali się, a wywozili, a katowali; i cierpieliśmy, bo Bóg tak chciał. Teraz... któż wie, skąd duch jakiś wionął, odwaga, niecierpliwość. Widzę ja to po was, młodych, ale czuję i w starych piersiach moich inaczej serce kołacze... A, Franku, ja się o ciebie boję! Wiemci ja, że ty dobrym Polakiem być musisz. Ojciec twój za tę sprawę cierpiał, a mój stary ojczysko stawał z Kilińskim mężnie; w tobie taż krew płynie, a kołysząc cię, śpiewałam ci i pieśń do Matki Bożej i pieśń o matce Polsce; ale jam sierota... jam stara... ja ciebie mam jednego na świecie... w tobie życie moje, w tobie wszystko; zlituj się ty nade mną.
Frankowi łzy, jak dwa brylanty, stanęły w oczach nabrzmiałych, a nie mogąc z nich upaść na policzki,