Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.
18
J. I. KRASZEWSKI

zaświeciły tylko i gdzieś znikły... Zbliżył się do starej matki:
— Matuniu — rzekł pocichu pieszczonym głosem — a gdyby było potrzeba, dalibyście życie za Jezusa i Marję, jak ci męczennicy, o których tak czytać lubicie?
— Mój Boże, jakżeż nie!
— Zaparliżbyście się Chrystusa dla syna?
— Dziecko, nie mów!
— Matko! Jakże ja nie mam za tę Bożą córkę, ojczyznę, nie dać choćby żywota, jakże się ja mam zaprzeć jej?
Jędrzejowa jęknęła, głowa jej opadła na piersi.
— Nie mówmy już o tem — przerwała — Bóg uczyni z nami, co wola Jego święta... A pocichu dodała:
— O, jeśli być może, odwróć, Panie, kielich ten ode mnie!
Franek w milczeniu pocałował ją w rękę.
— Nie frasujcie się, matuniu... Wszystko będzie dobrze, byle w serca wstąpiła otucha...
— Wieczerza gotowa! — odezwała się Kachna, otwierając drzwi powoli. — Niech panicz idzie, bo ostygnie.
Przeszła przodem przeze drzwi matka, a gdy Franek mijał rumiane dziewczę, figlarnie patrzące mu w oczy, Kachna szybko pochyliła się do ucha i żywo szepnęła tak, aby jejmość nie słyszała:
— Trzy razy panna Anna przechodziła koło bramy, pytając, czy panicz powrócił... Ej, ej, paniczyku!
Franek zarumienił się i dał znak dziewczynie, żeby zamilkła. Kachna zatuliła usta białym fartuszkiem, ale oczy jej czarne ścigały panicza, mówiąc mu, że wiedzą o jego wielkiej tajemnicy.