dziła na usługach tej niepoznanej wielkości, zawsze kwaśnej chmurnej, żeglującej gdzieś po obłokach, obchodzącej się ze światem otaczającym, jakby mu był na posługę przeznaczony. Fukana, pędzana, choć mąż ją kochał, upokarzana swą nieudolnością i małem ukształceniem, biedna, chorowita istota zagryzła się w tem życiu niedostatku, smutku i szarych dni bez nadziei.
Nawet kochane jej dziecię ojciec, zamyślając wysoce wykształcić, odbierał matce, odłączał od niej, i zabijał ją upokorzeniem, aż dobił. Umarła we łzach cichych biedaczka.
Anna mogła się była zepsuć takiem wychowaniem papierowem, w którem serce mało bardzo miało udziału. Bóg ją przecie ustrzegł, obdarowując obficie. Skorzystała wiele z nauki ojcowskiej, ale ona w niej nie wyziębiła uczucia.
Tak wśród wyschłej łąki o skwarach letnich spotykasz na szeleszczących trawach bujny zielony liść kwiatu, który rozkwita, strojny farby żywemi. Skąd wziął soki, co go tak wykarmiły i ustroiły? Odgadnąć nie można; wszystko dokoła zniszczone, na nim jednym kwitnie młodość... Obok ojca, wyżółkłego i przeziębłego mroźną mądrością a skwaszonego dumą niesłychaną, Anusia uśmiechała się, jak ten kwiatek, wszystkiemi darami najszczęśliwszej natury.
Wzięła, jak pszczółka, z nauki to, co w niej do jej usposobienia przypadało, ale nie dała się spętać w zimne okowy bezmyślnych jej formułek. Żywa imaginacja, serce gorące, poetyczne usposobienie, trochę mistycyzmu czystego, jak rosa wieczorna, czyniły Annę jedną z najpowabniejszych istot, wykwitających na pociechę i na umartwienie ludzi.
Anna była średniego wzrostu, wysmukła, nieco smagławej płci, z poza której złotych tonów purpurowa krew
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.
22
J. I. KRASZEWSKI