remu się pragnęła podobać, tylko dla niego chciała być piękną, a w jego oczach czytała zachwyt uspokajający...
W czasie pogrzebu Sowińskiej, na który pewna była, że Franek pójść musiał, Anna dwa razy z Podwala pod różnemi pozory wybiegała na Stare Miasto, aby się od niego dowiedzieć... Porwała ją jakaś obawa, jakiś niezwykły strach. Franek, dowiadując się od służącej o tem, łzy miał w oczach, chciał zaraz biec, oznajmić jej o sobie, podziękować, ale jak to się było wyrwać od matki, jak dostać do Anny, która już o tej porze nieodstępnie przy ojcu czuwać musiała, a Franek przyjść tam nie miał prawa?
Biedny chłopak, roztargniony, niespokojny, ledwie tknął wieczerzy, pocałował matkę milczącą w rękę, która już znowu pocichu przesuwała paciorki różańca, i pobiegł zamknąć się w swojej izdebce.
Tu na sztalugach stał rozpoczęty z ognistem uczuciem, z nadzieją młodzieńczą obraz dosyć obszernych rozmiarów, w który Franek chciał przelać całą duszę... Było to jego marzenie... ale dziś nań nawet nie spojrzał, myślał o ojczyźnie i o Annie.
Płótno to wszakże mówiło o jego przywiązaniu do kraju... Był to pierwszy poemat jego, pierwsza pieśń rozbudzającej się piersi... U góry chmurne niebo, poszarpanemi wichrem północnym okryte obłokami... wdali sioła, kościoły, lasy, góry i doliny nasze polskie, mgłą i dymami pokryte... gdzie niegdzie kurzące zgliszcza niedogasłych pożarów, poobalane krzyże, sterczące nagie kominy... straszna pustynia...
Na pierwszym planie, niby pobojowisko, okryte mnóstwem trupów, poległych różną śmiercią za ojczyznę... jeszcze bliżej obnażone ciało kobiety, wyobrażającej Polskę, z rozkrwawioną piersią... z potarganym włosem, z pętami na rękach... a nad niem unoszące się sępy z szeroko rozpostartemi skrzydły, z zakrwawionemi dziobami.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.
25
DZIECIĘ STAREGO MIASTA